Archiwum dnia: 3 października 2018

Ślubne zwyczaje – prowadzenie do ołtarza

W Polsce istniał/istnieje zwyczaj, iż przed ślubem orszak pana młodego udawał się do domu panny młodej. Tam, obie pary rodziców błogosławiły młodą parę, aby ich związek był udany i dobrze im się w życiu powodziło. Wtedy też odbywało się wydanie panny młodej panu młodemu, czyli przekazanie mu opieki nad nią. Następnie narzeczeni wraz ze swoim, już wspólnym orszakiem udawali się na miejsce, gdzie odbywał się ślub. Przychodzili/przyjeżdżali razem, razem wchodzili do świątyni/urzędu. Po ślubie, rodzice witali ich chlebem i solą „na progu” domu, w którym odbywało się wesele.

Nigdy w Polsce nie było czegoś takiego, że ojciec prowadził pannę młodą do ołtarza. Ten zwyczaj jest obecny u Anglosasów. Polega na tym, iż pan młody czeka przed ołtarzem, goście siedzą w ławkach, a panna młoda pojawia się ostatnia i jest uroczyście prowadzona przez jej ojca przed ołtarz, gdzie ojciec przekazuje opiekę nad nią przyszłemu mężowi.

W literaturze, konkretnie w „Królach przeklętych” (rzecz się dzieje w XIV wiecznej Francji), zetknęłam się z opisem obyczaju (prawdopodobnie normandzkiego) polegającego na tym, iż pannę młodą prowadzi do ołtarza ojciec lub osoba go reprezentująca i pana młodego także prowadzi do ołtarza matka lub osoba ją reprezentująca. Ciekawym też zwyczajem anglosaskim jest ślubowanie w ogrodzie. Domyślam się, z czego on wynika. Otóż, mieli jakiś przesąd, obyczaj, według, którego, jeśli drzwi do kościoła, podczas zawierania w nim małżeństwa zostały zamknięte, to małżeństwo było nieważne. Ponieważ zawsze znalazł się ktoś, kto za odpowiednią opłatą zeznał, iż widział, że drzwi do kościoła zostały zamknięte, choćby na chwilę, zaczęto ślubować na otwartej przestrzeni, gdzie nie ma możliwości zamknięcia drzwi i unieważnienia tym samym małżeństwa. Już się nie da, gdy któryś z małżonków chce unieważnienia małżeństwa, wykorzystać kruczek. Podkreślam, u nas tego zwyczaju nie było, nawet nie rozumiem, według jakiej logiki zamknięcie drzwi miałoby czynić ślub nieważnym. Może chodzi o to, że na ślub może przyjść każdy i ewentualnie podać powody, dla których ślub nie może się odbyć. Gdy natomiast drzwi są zamknięte, to przynajmniej symbolicznie jest to utrudnione.

Młode (dodam, że moje) pokolenie od iluś lat (nie wiem dokładnie, jak długo to trwa) zaczęło wprowadzać nową tradycję, zaczerpniętą z amerykańskich filmów, według której ojciec prowadzi pannę młodą do ołtarza. Czasami dochodzi do takich nonsensów, iż państwo młodzi przyjeżdżają razem, idą do kancelarii podpisać dokumenty, coś załatwiają w zakrystii, a potem on ustawia się pod ołtarzem, zaś ona przy drzwiach kościoła, aby ojciec mógł ją poprowadzić do ołtarza. W tym anglosaskim obyczaju chodzi o to, aby pan młody nie widział narzeczonej w sukni ślubnej wcześniej niż dopiero, gdy jej ojciec przyprowadzi ją do ołtarza, gdyż wierzą, że to przynosi nieszczęście. Ale podkreślam, jest to anglosaski zwyczaj, nie nasz. Najbardziej śmieszy mnie, gdy widzę, jak energiczna panna młoda ustawia swojego dzieciuchowatego narzeczonego pod ołtarzem, sama idzie czatować na ojca, łapie go pod ramię, ustawia safandułowatego ojca, jak ma ją prowadzić. Wszystko, po to, aby jeden nieporadny mężczyzna mógł przekazać opiekę nad zaradną kobietą, drugiemu nieporadnemu mężczyźnie.

Od lat śmieszy mnie lub złości, zależnie od nastroju, to kopiowanie wzorców z amerykańskich filmów z przekonaniem, że są to i nasze tradycje. Przecież można się zapytać rodziców, tak jak ja to zrobiłam, to powiedzą, że czegoś takiego wcześniej u nas nie było i opowiedzą, jak było. Wczoraj, ok. godz. 11-tej, zobaczyłam w telewizji TVN program pt. „Ukryta prawda”. Widziałam w nim, jak podjeżdża pod kościół samochód, w nim panna młoda z ojcem (?!). Przyszła matka panny młodej, potem przyszedł narzeczony. Matka panny młodej strofowała pana młodego, żeby nie oglądał narzeczonej w sukni ślubnej, bo to przynosi nieszczęście (?!). Mówiła, że młoda specjalnie, od dwóch dni mieszka z rodzicami, aby przyszły mąż nie zobaczył jej przed ślubem (?!).

Tak mnie to zbulwersowało, że piszę, to, co właśnie piszę. Tak, takie są zwyczaje i przesądy, ale u Anglosasów, nie u nas. Zbulwersowało mnie to, że telewizja uczy nas anglosaskich obyczajów. Po co to robią? Ja myślę, że jest to spowodowane niewiedzą scenarzysty. Znałam kiedyś jedną dziewczynę, która pisała scenariusze do „Sędzi Anny Marii Wesołowskiej”. Była to młoda dziewczyna, świeżo po studiach, przyszła korektorka w wydawnictwie. Z tego, co słyszałam, korektorki często tak zaczynają do póki nie uda się im zatrudnić. Bardziej spiskową teorią dziejów: wprowadzają nam po cichu zachodnie zwyczaje, aby potem powiedzieć, że jest jedna, europejska, euro-amerykańska kultura.

Czyńcie, co chcecie (w granicach rozsądku), nie twierdzę, że trzeba we wszystkim i zawsze kopiować przodków, obyczaje nawet czasem trzeba zmodyfikować, bo nie przystają już do aktualnych realiów, ale na Bogów, gdy wprowadzacie nowe zwyczaje, róbcie to z głową, ze świadomością, co i po co robicie, z czego to wynika, co symbolizuje.

***

Parę dygresji, aby nie było nieporozumień:

 

  • Orszak (panny młodej/ pana młodego) składa się z osób, których obecność jest konieczna, albo ich brak byłby źle widziany oraz tych, które miały ochotę przyjść, a pojemność pomieszczeń, w jakich będą się gromadzić, pozwala na takie zgromadzenie. Wszystko zależy od realiów. Nie wszyscy goście weselni muszą przyjść do domów młodej i młodego przed ślubem, dzisiaj jest to często nie możliwe (M2), dlatego udają się do świątyni/urzędu i dopiero tam spotykają młodych. Natomiast najbliższa rodzina, świadkowie, powinni zgromadzić się gdzieś razem przed ślubem. Rodzice wówczas udzielają młodym błogosławieństwa oraz ojciec panny młodej przekazuje zięciowi opiekę nad córką. Idealnie było by, gdyby orszak młodego (wersja minimum: rodzice i świadek) spotkał się w domu, w którym on mieszka, a następnie udał do domu młodej, gdzie czeka już jej orszak (wersja minimum: rodzice i świadek), tam odbyło się błogosławieństwo i przekazanie opieki, a następnie wspólnie udali się w miejsce, gdzie odbędą się zaślubiny. Dawniej tak się to odbywało, a orszaki były bardzo rozbudowane, gdyż gości przyciągała zwykła ludzka ciekawość, wewnętrzny przymus bycia, bo „tamta na pewno tam poszła, ja nie mogę być gorsza”, nadzieja na „strzemiennego”.
  • Błogosławieństwa udzielają młodym rodzice. Jeśli ich nie ma, zastępują ich rodzice chrzestni.

Drodzy Rodzimowiercy, pamiętajmy, że rodzice chrzestni są społecznym odpowiednikiem piastunów. Myślę, że nie ma przeszkód, aby Rodzimowierca z braku piastunów uznawał rodziców chrzestnych w takich sytuacjach.

Spotkałam się z sytuacją, w której babcia młodej mówi do syna (ojca młodej), aby coś powiedział, a on na to, że oddaje głos nestorce rodu, czyli tej babci. Nie, nie, nie, to tak nie działa. Nie o nestorów rodu tu chodzi, a o rodziców. To oni mają pobłogosławić dzieci. Gdy ich brakuje, zastępują ich chrzestni/piastunowie. Zaś, gdy i ich zabraknie, ktoś, kto reprezentuje rodziców. Wtedy może to być babcia, ale jest raczej mało prawdopodobne, aby cała czwórka rodziców i cała czwórka chrzestnych wymarła, chyba że „młodzi” są po 60-tce, tylko, że wtedy babcia tym bardziej nie żyje. Oczywiście nie ma przeszkód, aby inne osoby, świadkowie, chrzestni, dziadkowie itp. coś powiedziały od siebie i również błogosławiły młodych, ale nie są od tego, aby zastępować rodziców, jeśli ci są obecni. Jak najbardziej jedno z rodziców może przemawiać w imieniu wszystkich czworga, tym bardziej po jednym z każdej pary, mogą wszyscy czworo. Gdy „młodzi” są już starsi, jest to często kolejne ich małżeństwo, a rodzice i chrzestni już nie żyją, w dobrym tonie jest, aby świadek/świadkowie wygłosił przemowę i złożył „młodej” parze życzenia pomyślności. Oczywiście oprócz świadków, mogą coś powiedzieć też i inni.

Najważniejszymi osobami na ślubie i weselu są państwo młodzi, następnie ich rodzice, potem świadkowie. Nie kłóci się to z przedchrześcijańskim, słowiańskim obyczajem, gdyż wtedy piastunowie byli świadkami na ślubie podopiecznych. Dziadkowie na ślubie i weselu nie odgrywają roli, są gośćmi. Ich ważność może wynikać jedynie z wieku oraz pokrewieństwa z młodymi.

  • Ojciec przekazuje opiekę nad córką zięciowi, gdyż powinnością mężczyzny jest opiekowanie się swoją kobietą.

Tyle teoria tylko, że praktyka relacji damsko męskich niestety bardzo uległa zmianie na niekorzyść. Winne są mamusie wychowujące maminsynków, troki od kaleson oraz rozwrzeszczane baby dyrygujące mężczyznami, a potem płaczące, że wszystko na ich głowie, że muszą sobie same radzić, że mają jeszcze jedno dziecko w domu. Tym niemniej tak jak napisałam wyżej śmieszy mnie, gdy energiczna młoda ustawia tatusia i oblubieńca, jak mają przekazywać sobie opiekę nad nią.

  • W witaniu chlebem i solą na progu domu, „próg domu” to tylko orientacyjne miejsce. Tak się mówi. Odbywa się to przed progiem domu, ponieważ w świadomości Słowian próg domu jest święty, a nawet przybrał formę feralną, że nie można się witać przez próg, bo witający się pokłócą.

Dragomira